Wrzuciłem kiedyś zdjęcie na mój profil na facebooku. Byliśmy na turnieju dla rocznika 2010 i nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż zagraliśmy go bez zmian. Na rozgrywkach stawiliśmy się całą wielką piątką. Jeden z moich piłkarzy ewakuował się w trakcie do kościoła, a po powrocie został znokautowany przez olbrzyma z drużyny przeciwnej. Mimo przeciwności losu daliśmy radę. Graliśmy ładnie, podawaliśmy mocno, dryblowaliśmy szybko, strzelaliśmy celnie. Wygraliśmy zawody, pokazując dobrą postawę.

Na turniej bez ani jednego rezerwowego pojechaliśmy zupełnie przypadkiem. Nie wymądrzam się i nie chwalę, iż rozwiązanie było moim pomysłem. Jednak po takich randomowych dla mnie sytuacjach wyciągam najwięcej wniosków. Na takich wydarzeniach bardzo często uczę się nowych rzeczy i spoglądam na całość z zupełnie innej perspektywy.

Wybrałem 7 zawodników, czyli standardowo, jak to na halę – dwie zmiany, luz. W przypadku braku sił, kontuzji bądź innego losowego wydarzenia miałem z ekipą – nazwijmy to – worek zapasu i spokojną głowę. Dzień przed turniejem jednego z moich podopiecznych dogonił wirus. Jak na złość kolejny także uciekał zbyt wolno.

Przed rozpoczęciem rozgrywek miałem głowę pełną dziwnych myśli i nie miałem pojęcia, jak rozwiązać sytuację. Wiedziałem także, że jeden z moich małych miśków w pewnym momencie zniknie mi na dobre półtorej godziny. Do odebrania była książeczka komunijna, do zaliczenia msza.

Poprosiłem organizatora – mojego dobrego kolegę, z którym pracowałem wcześniej w innym klubie – o przełożenie meczów, byśmy rozegrali ich jak najwięcej do momentu ewakuacji mojego zawodnika. Udało się. Zagraliśmy dwa pod rząd, oba udało się wygrać, w obu udało się zagrać bardzo dobre zawody. Była ambicja, wola walki, mnóstwo biegania (podłoże do wymiany), ale też piękna gra i gole. Później mieliśmy krótką przerwę, a w niej ponownie udałem się do organizatora o przełożenie meczów. Widziałem terminarz i dzięki małej korekcie mielibyśmy ponad dwie godziny przerwy. Dawało to możliwość powrotu mojego piłkarza z kościoła, zrzucenie koszuli, wciągnięcie długich skarpet i pomoc kolegom. Trzecie starcie zagraliśmy równie dobre, jak poprzednie. Znów daliśmy radę.

Po przerwie ponownie byliśmy w komplecie. Rozegraliśmy dwa spotkania, bardzo trudne zresztą. Każde z nich zakończyliśmy zwycięsko, ale w jednym najlepszy zawodnik turnieju, czyli gość od kościoła, został znokautowany. W głowie krzyczałem: „no i pięknie!” i „to się popisaliście!”, tylko z takim popularnym przecinkiem, którego nigdy nie wypowiedziałbym przy zawodnikach. Z przecinkiem, bo zagranie było umyślne i miało na celu eliminacje tego piłkarza.

Całe szczęście mój podopieczny zacisnął zęby, wszedł na boisko i – o, jak fajnie – zaaplikował gwóźdź do trumny na 2:0 trzy minuty przed końcem. Nie ma lepszego uczucia podczas meczu piłkarskiego. Po prostu nie ma. Cisza ze strony wariujących rodziców drużyny przeciwnej, co mam powiedzieć, bezcenna. Podwójnie, bo od początku meczu na nas buczeli. Chyba byliśmy dobrzy, na dobrych zawsze głośno się buczy.

Odebraliśmy medale, uśmiechnięci, zadowoleni. A ja zdobyłem kolejne doświadczenie. Wiem też, że turniej bez zmienników daje dużo korzyści przede wszystkim grającym.

1. Wysiłek

Każdy z moich piłkarzy zagrał tyle samo minut. I ok, przy dwóch zmianach zapewne wszyscy graliby również w takim samym wymiarze czasowym. Jednakże zmiana daje czas na oddech, na wyluzowanie się. A w tej sytuacji tego nie było, piłkarze wiedzieli, że muszą i że nie ma pomocy zza linii bocznej. Pełna pompa od deski do deski. Tankujesz pod korek, następnie zerujesz.

2. Emocje i stres

Podobnie wygląda sprawa z koncentracją i w radzeniu sobie ze stresem. Mecz składa się z różnych faz – jeden zawodnik może grać przy 0:0, drugi przy 3:0. Nie mogąc wykonać zmian byłem świadomy, że piątka musi poradzić sobie sama. Nikt nie może zejść przy 0:0, zrzucając przy tym odpowiedzialność na kolegę, jednocześnie tylko przyglądając się i krzyczeć: „dawaj, Stachu!”. Wszyscy moi piłkarze wiedzieli, że losy spotkania są wyłącznie w ich nogach.

3. Musisz grać

Coś boli? Musisz grać. Zmęczenie? Musisz grać. Nie ma możliwości pomocy i odpuszczania. Kapitalne doświadczenie w celu hartowania ducha, pokazywani woli walki i twardego charakteru.

4. Więcej kontaktów, decyzji. Wszystkiego więcej

Miałem tylko 5 zawodników na boisku. Drużyna, która przyjeżdża dwoma czwórkami na turniej, wywiozła z niego o połowę mniej, niż my. Wszyscy gracze grali o połowę mniej, połowę mniej podawali i strzelali, połowę mniej dryblowali, połowę mniej biegali, podejmowali o połowę mniej decyzji.

Wiem, trener mający w zespole więcej zawodników rozwija ich więcej jeśli chodzi liczbę, ponieważ reszta moich dzieci siedziała w domu. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby druga część drużyny jechała na inny turniej. Nie chodzi o ilość, ale o jakość.

5. Panowanie nad grupą

Mała grupa – dużo uwagi dla każdego. Mogłem skupiać się na grze tylko 5 wychowanków i miałem na to bardzo, bardzo dużo czasu.

Warto spróbować

Granie bez zmian wiążę się z dużym ryzykiem napotkania na swojej drodze płotka nie do przeskoczenia. Jest ono znacznie większe aniżeli w przypadku posiadania wspomnianego wcześniej worka zapasu. Nie każdy turniej można rozgrywać w ten sposób, ale chociaż raz polecam spróbować.