Zawsze marzyłem o tym, chyba jak większość dzieci, by na boisku być goleadorem, strzelać niezliczoną liczbę bramek i wymyślać nowe cieszynki spoglądając na trybuny pełne kibiców. Patrząc na swoich idoli, którzy mijali rywali jak pachołki treningowe myślałem sobie, że też będę niedoścignionym demonem szybkości.

Problem polegał na tym, że ani w jednej, ani w drugiej czynności nie byłem wystarczająco dobry. Nigdy nie miałem nosa do zdobywania bramek. Nigdy nie byłem najsilniejszy w pojedynkach jeden na jednego. Nie ten typ.

Na boisku dużo widziałem, nadawałem akcjom odpowiednie tempo, nieźle czytałem grę. Dobrze czułem się jako środkowy pomocnik, a skończyłem grać jako środkowy obrońca. Również dlatego, że dobrze kierowałem zespołem i dużo na boisku gadałem. I serio dawało mi to ogromną przyjemność.

W szkole – nikogo nie zaskoczę – nie byłem wybitną jednostką z przedmiotów ścisłych. Nienawidziłem matematyki i tych wszystkich popieprzonych cyferek. Zawsze uważałem, że do dodawania służy kalkulator.

Lubiłem pisać i opowiadać historie. Pani od polskiego, choć zaszedłem jej za skórę wielokrotnie, mówiła, że mam lekkie pióro. Byłem też dobry z – serio – wychowania fizycznego. I generalnie miałem dużo kolegów. W tym byłem najlepszy. W zasadzie mogę powiedzieć, że nie byłem wybitny w niczym i nie posiadałem umiejętności takich, jakich wymagała ode mnie szkoła.

Z drugiej strony mogę powiedzieć: po prostu mi się nie chciało. Nie chciało mi się zaprzątać głowy tym, co nie interesuje mnie na tyle, by poświęcać na to swój cenny czas. Tak, dziecka czas też jest cenny. Wybij sobie z głowy powiedzenie „a co ty masz do roboty oprócz szkoły i wygłupów?”. Dziecka czas jest cenny, bo to właśnie wtedy poznaje, co go jara, kręci i interesuje. I właśnie na te elementy poświęcałem swoją uwagę. Czytałem o piłce, trenowałem, grałem, pisałem newsy, tworzyłem pierwsze strony www, próbowałem sił w montażu filmików, tworzyłem grafiki. Generalnie robiłem wszystko, co sprawiało mi radość i z czego byłem dumny.

Nie chodzi o to, by mieć szkołę tam, gdzie wiesz, że nie powinieneś. Bo – tak jak na boisku – musisz posiadać jakieś uniwersalne umiejętności, które przydadzą się zawsze. Umówmy się – musisz wiedzieć, że a to a, a nie u. Na boisku jest podobnie – jeden będzie snajperem, pakującym w każdym meczu hat-tricka, a drugi będzie ostoją obrony, który mu to uniemożliwi właśnie w tym jedynym spotkaniu. Każdy z nich będzie mocny w czymś zupełnie innym, na innych pozycjach i w innych warunkach. Każdy z nich będzie posiadał też podstawowe umiejętności, które będą wspólne niezależnie od tego, w którym miejscu na murawie się znajdują i jakich sytuacji najczęściej doświadczają.

Twoje dziecko nie musi być perfekcyjne. Nigdy nie będzie, czy to na boisku, czy w szkole. Mickiewicz nie był Kopernikiem. Kopernik nie był Szymborską, a Szymborska Newtonem. Każdy musi odnaleźć coś, co sprawia mu radość i coś w czym czuję się odpowiednio silny. I choć każdy z nas powinien potrafić pisać i dodać dwa do dwóch, to nie musi dostawać Nobla. Cóż, jak wiadomo – jeszcze nikt nie wymyślił nagrody za bycie dobrym ze wszystkiego. A jak panuje powszechne przekonanie: jak coś jest do wszystkiego, to wiadomo do czego.

Czego więc szukać u dziecka podczas nauki w szkole lub na murawie? Przede wszystkim pasji. Utarło się przekonanie, że pasja to nie nauka. Choć ja nauczyłem się więcej z angielskiego grając w gry komputerowe, czytając piłkarskie newsy z zagranicznych portali i oglądając seriale, niż z nudnych szkolnych lekcji. Mówią też, że z pasji nie wyżyjesz. Czyżby?

Jeśli nauka (praca) zaczyna być pasją, to przestaje być nauką. Nikt nie musi zmuszać Cię do tego, by poznawać nowe i nieustannie iść do przodu.