Miałem 12 lat, grałem w Złoczewii. Przyjechaliśmy do Was, do Lututowa, na mecz. Była piękna, słoneczna pogoda. Zawsze lubiłem grać przeciwko Wam z jednego, prostego powodu – co mecz strzelałem Wam bramkę. Serio. Nie było spotkania, w którym czegoś bym nie ukłuł. Podobnie było wtedy, do tego zaliczyłem asystę z rzutu rożnego. Dałem “mocną-ciętą”, jak mówił mój tata. “Niech sama odbije się od głowy, ty tylko dograj”, pamiętam jak dziś. Tego dnia wpakowałem Wam gola na tę samą krzywą bramkę, która stoi tam dziś. Swoją drogą – wrzutkę też dałem na nią. Mogliby jej nie wymieniać, Miło ją wspominam.

Tamtego dnia nie wiedziałem, że jest krzywa. Dostrzegłem to dopiero wtedy, gdy zacząłem patrzeć na nią codziennie. Przekonałem się, że boisko jest twarde, jak beton i że przy chorągiewce dalej jest ta sama kępa, na której ustawiałem piłkę jako dzieciak.

Wiecie, jak człowiek przyjeżdża gdzieś, jako gość, od czasu do czasu, czuje się nieswojo, nie na swoim terenie. Wszystko jest jakieś dziwne, takie nie twoje. Wszyscy znacie to uczucie. Dopiero gdy przesiąkasz miejscem zaczynasz je rozumieć i widzisz rzeczy, których wcześniej nie byłeś wstanie zobaczyć. Wraz z obraniem innej perspektywy wszystko wydaje się nabierać zupełnie innych kształtów. Dostrzegasz ścieżkę, której wcześniej tu nie było, wiesz już komu nie możesz pożyczyć pieniędzy i znasz wszystkie drogi na skróty do miejscowego marketu.

Od października 2016 roku nie czułem się u Was gościem. Czułem się jak w domu. Czułem się jako część Was. Gdy jechałem na trening czułem, że jadę tam, gdzie jest moje miejsce. Kiedyś oglądałem taki film “Jestem numerem cztery”. Główny bohater nieustannie ucieka, nigdzie nie jest w stanie zadomowić się na dłużej. Wreszcie zagościł do pewnego miasta, a w nim poznał przyjaciółkę. W jednej z ostatnich scen mówi do niej: “bo miejsce, to ludzie”. Czy da się lepiej to opisać?

W 2016 roku przychodziłem do Was jako osoba anonimowa. Miałem zająć się szkoleniem młodzieży. Bałem się. Serio. Przez długi czas nie wiedziałem, co chcę w życiu robić. Miałem tysiące myśli i przerwę od trenowania po odejściu ze Złoczewii. Nie wiedziałem, czy się nadaję, czy dam sobie radę i czy jestem dobrym trenerem. Uwierzcie mi lub nie, ale wahałem się czy podejmować się tej roboty. Obawiałem się wypłynięcia na nieznane wody i opuszczenia stabilnego gruntu pod nogami.

Podjąłem się.

Od tamtego momentu minęło prawie pięć długich lat. I przez te pięć długich lat udało nam się stworzyć coś naprawdę kapitalnego. Najpierw pod szyldem APW o. Lututów, pamiętacie? Ja pamiętam. Na pierwszym mikołajkowym turnieju główny oddział zlał nas 4:0. Wiecie, co sobie wtedy pomyślałem? “Dajcie nam czas”.

Poprosiłem Was o cierpliwość i zaufanie. Nie wszystko jesteś w stanie zrobić od razu, niczym pstryknięcie palcami. To tak nie działa. I byliście cierpliwi. Pracowaliśmy ciężko i więcej niż inni. Pracowaliśmy lepiej niż inni. A później zaczęliśmy innych ogrywać. Tak, zawsze mówiłem Wam, że dla mnie wyniki nie mają większego znaczenia, ale byłbym głupi, gdybym nie cieszył się po zwycięstwach. Wiem, że też się po nich cieszyliście. Robiliśmy to razem.

Wygrywaliśmy z większymi od nas, grając piękny futbol. Doskonale wiecie, że dla mnie piękny futbol to fundament. Jeśli przegrywaliśmy, to dlatego, że chcieliśmy grać pięknie. Uwielbiałem ten moment, gdy wszyscy mówili “ale grają!”. Byłem dumny. To najlepsze słowa, jakie może usłyszeć trener dzieci i młodzieży – “ale grają!”

Graliśmy pięknie. I wiem, że Wam też się to podobało.

Podobało Wam się na tyle, że w 2019 roku założyliśmy wspólnie Piłkarską Akademię Lututów. Mieliśmy wszystko, by stworzyć coś naszego. Staliśmy się marką.

Zwiedziliśmy mnóstwo miejsc, poznaliśmy wielu kapitalnych ludzi. Sprzątaliśmy wymiociny po podróżach w autobusie i kupy, kiedy w Kobylej Górze podali nam zgniłe parówy na śniadanie.

Ogrywaliśmy przeciwników 20:0 w Goszczanowie. Przegrywaliśmy 6:0 z Hutnikiem Kraków na Turnieju Smoka. Swoją drogą – przegraliśmy tam prawie wszystkie spotkania, a to właśnie ten turniej był dla nas największym zwycięstwem. Pokazaliśmy, że możemy zagrać z wielkimi i nie mamy czego się wstydzić. Dawaliśmy wywiady do kamery. Po turnieju przyszedł do mnie Michał, jeden z organizatorów (którego też poznałem dzięki Wam) i mówi:

– Powiedz coś do kamery
– Kto, ja? Nie żartuj.
– Tam jest kamera, powiedz coś, parę pytań.
– Nigdzie nie idę.

Złapał mnie typ z kamerą. Dałem wywiad. Później na rozmowę wparowaliście Wy.

Miałeś rację, świetni są! – usłyszałem.

Tak, to było o nas. Chyba nas polubili.

Już raz się z Wami żegnałem. Było to w 2019 roku, kiedy odchodziłem z APW. Wtedy postanowiliście mnie zatrzymać we własnej akademii. Było mi bardzo miło. Dziś żegnam się z Wami po raz drugi. Tym razem żegnam się już ostatecznie.

Przeżyliśmy razem wiele niesamowitych chwil. Razem wygrywaliśmy i razem musieliśmy dźwigać się po laniu od lepszych od nas. Nauczałem Was wszystkiego tak, jak potrafiłem najlepiej. Wiem, że nie było idealnie. Nigdy nie jest. Starałem się dla Was tak samo mocno, jak Wy dla mnie.

Wy nauczyliście mnie cierpliwości. Wiem, że na wszystko potrzeba czasu. Daliście mi mnóstwo uśmiechu i wypełniliście codzienność. Przez te pięć lat byliście motorem napędowym w moim życiu. Dzięki Wam stałem się lepszym trenerem, ale też lepszym człowiekiem. Dzięki Wam wiem też, że skakanie w nieznane wody to najlepsze rzeczy, jakie przytrafiają się w życiu. Pełne niespodzianek i nowych przygód. To te pojawiające się znaki zapytania sprawiają, że musisz wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Gdyby nie Wy, dalej stałbym nad brzegiem.

Teraz płynę.

Czy nadawałem się do tej roboty? Czy dałem sobie radę? I w końcu – czy byłem dla Was dobrym trenerem? Odpowiedź pozostawiam Wam.

Mam nadzieję, że był to dla Was dobry czas. Ale mam też nadzieję, że ten, który nadchodzi będzie jeszcze lepszy.
Życie dzieli się na rozdziały. Każdy kiedyś się kończy. Ten kończy się dziś. Czas przewrócić stronę. Jedyne, co musicie zrobić, to skoczyć.


Tekst został opublikowany na moim prywatnym facebooku. Jeśli śledzicie mnie od początku wiecie, że zanim powstali Królewscy pracowałem w Piłkarskiej Akademii Lututów. Na łamach bloga często odnosiłem się do pracy z młodzieżą w tym klubie, mnóstwo środków treningowych, które tutaj wrzuciłem zostało przepracowanych właśnie z nimi. Dziś dobiegła końca moja długa przygoda z tymi dzieciakami – najpierw pod szyldem Akademii Piłkarskiej Wieruszów, później jako Piłkarska Akademia Lututów. Ten tekst jest podziękowaniem. Bez nich nie byłbym tu, gdzie jestem teraz.