Napisałem kiedyś tekst, w którym oświadczyłem, że gra bez ewidencji wyników jest naprawdę okej. Podtrzymuję. Nikt z rodziców nie musi zaglądać w tabelę po sobotnim meczu żaków. Nikt z rodziców nie musi zaglądać w trzecią kolejkę okręgowej ligi orlików, sprawdzając jaki padł wynik z przeciwnikiem, z którym właśnie za kwadrans zmierzą się ich dzieciaki.

Nie potrzebujesz wyników, by widzieć, że jesteś od kogoś lepszy. I chyba nie potrzebujesz ich, by dostrzec, że trochę ci do rywala dziś brakuje. Dobrze to wiesz jako zawodnik, trener, czy rodzic. Wiesz, który mecz jest wygrany a który nie, w którym zawodnicy byli szybsi, skuteczniejsi i strzelili więcej goli. Nie oszukujmy się – wiemy o tym wszyscy. I naprawdę nie ma w tym nic dziwnego.

Jest jednak coś dziwnego i zarazem niezrozumiałego w całej tej wynikowej debacie – skrajności. Bo gdy grasz mecz orlików, w którym gole mają znaczenie, nie możesz poświęcić wszystkiego dla goli. Nie o to chodzi. Ale gdy grasz mecz, w którym gole znaczenia nie mają, przynajmniej w postaci tabeli na portalu łączy nas piła albo końcowej klasyfikacji turnieju, nie możesz mówić, że gole nie mają znaczenia wcale.

Gdy przychodzi do Ciebie dziecko, twój zawodnik, i pyta, jaki był wynik, a ty odpowiadasz mu: „Stasiu, nie wiem, nie liczyłem” albo „a co to zmienia?”, to co z Ciebie za trener? Albo gdy przegrywacie mecz odpowiadasz: „Kamilku, przecież i tak wszyscy macie te same medale”. Czy trener nie powinien jednak chcieć wygrywać meczów razem ze swoją drużyną, zarażać energią, dawać kopa do pracy?

Daleko mi do tego, by rugać żaków za przegrane, wytykać ich palcami i robić z nich nieudaczników. Daleko mi do tego, by pisać pieśni tryumfalne na cześć drużyny U10 po wygranej 10:2. A więc jak rozwiązać ten problem? Prowadzić mądry dialog. A to sztuka dużo trudniejsza od wynikowej skrajności i sprowadzanie boiskowej rywalizacji dzieci do tego, czy wyniki są czy ich nie ma. Trudniej jest wytłumaczyć dziecku, że porażka to część sportu i trzeba się po niej podnieść i stanąć na nogi, niż zakomunikować: i tak nie ma wyników.

Byliśmy na turnieju z żakami, na którym prowadzono klasyfikację. Po pierwszym dobrym dniu, po wszystkich meczach wygranych, następnego poranka dostaliśmy szybkie 3:0. Przez dwadzieścia minut siedzieliśmy razem z chłopcami, ze łzami w oczach i rozmawialiśmy o porażkach. Nie tylko o tej i nie tylko naszych. O porażkach. Bo ten element sportu i całego życia też musisz zrozumieć. Bo czasem po prostu się potykasz.

Czy jest coś złego w tym, że jedna drużyna żaków pokonała drugą 8:4? Nie. Czy jest coś złego w tym, że powiesz swoim dzieciakom „wygraliśmy 8:4?” Nie. A czy jest coś złego, że powiesz swoim dzieciakom „przegraliśmy 8:4?”. Nie. Sztuką jest rozmowa zarówno po wygranej, jak i po przegranej. Sztuką jest schłodzić głowy, ale też zrozumienie, że czasem jest ktoś lepszy od ciebie. I nie chodzi o to, by wszystko opierało się o wynik. W piłkę, nawet gdy grasz w finale Ligi Mistrzów, to grasz w nią, bo daje ci radość. Ale wyzwala też adrenalinę, chęć pokazania, że jesteś lepszy. To własnie sprawia, ta rywalizacja, radość, adrenalina, że ten sport jest tak uwielbiany. Wszystko połączone w jedno. Wiesz co się dzieje, gdy zabierasz jeden puzzel.

Czasem myślę sobie, że idziemy w stronę, w której rozmawianie o wynikach jest czymś dziwacznym. Bo jak mówisz żakom „dawać z nimi, musimy wygrać!”, to ludzie mogą popatrzeć na ciebie jak na wariata. A po co żaki wychodzą na boisko, jak nie po to, żeby wygrać?

Podczas rozmowy o meczach nie możemy udawać, że wyników nie ma. Za pomocą czarodziejskiego zaklęcia zniknęły i to, czy wygrywasz czy nie nie ma żadnego znaczenia. Ma – zwłaszcza dla młodego piłkarza. Bo on musi mieć charakter i chęci do wygrywania. To cecha każdego dobrego zawodnika. Nie zabijajmy jej. A zabijamy ją skrajnościami zarówno w jedną, jak i w drugą stronę.