Gdy oglądasz własnie w akcji swoją pociechę, panowanie nad emocjami nie jest czymś banalnie prostym. Czasem łapiesz się za głowę myśląc „co on najlepszego robi” albo „ale podał”. Czasem chciałbyś zagrać tę najlepszą akcję razem z nim, a czasem nawet za niego. Czasem jesteś jak wulkan, a wszystko co się w Tobie gotuje musisz szybko wystudzić, by nie eksplodować.

Nie znam rodzica, który chciałby źle dla swojego dziecka. Każdy ma dobre intencje, ale nie każdy potrafi schować nerwy do kieszeni. Bo kiedy spoglądasz na jego mecz, a każdy z nich jest dla niego jak finał transmitowany do domów milionów ludzi na całym świecie, dla Ciebie powinien być on – lekcją. I dla Twojej pociechy też. Choć ona uświadomi sobie to dopiero później.

Wyobraź sobie, że treningi piłkarskie są jak szkoła. Cały tydzień uczęszczasz na zajęcia z matematyki, by później zaliczyć test. I obojętnie czy oceny mają dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie (choć nie powinny, tak samo jak wyniki boiskowych meczów) ten test Twoje dziecko powinno zdać samo. Albo lepiej, albo gorzej. Na tyle, na ile potrafi. Bez podpowiedzi. Podpowiadanie to trochę jak oszustwo. Komuś poszło lepiej, bo wykładasz rozwiązanie na blachę: „teraz strzelaj!”. Pomyśl: czy on sam zadecydował o tym, jak zakończyła się ta akcja? Czy na dyktandzie z polskiego też powiesz mu „wujek przez u zwykłe”? A może raczej spróbujesz podejść go w taki sposób, by sam znalazł rozwiązanie tejże zagadki?

Traktuj rywalizację i każdy mecz jak sprawdzian z umiejętności piłkarskich, zrozumienia gry, podejmowania decyzji, dobrych strzałów, dobrych powrotów, przybicia piątki z przeciwnikiem po faulu. Nie karz mu czegoś robić. Nie krzycz, nie podawaj rozwiązań. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o wnioski i naukę. A Twój młody piłkarz nie nauczy się czegoś sam, gdy Ty będziesz rozwiązywać boiskowe problemy za niego.

Czy miło jest wygrywać? Miło. Czy miło jest strzelać gole? Jasne. Ale czy naprawdę chcesz, by Twoje dziecko było mistrzem okręgowej ligi orlików? Pewnie, że chcesz! Ale czy to ma jakieś znaczenie? Owszem, ma. Dla Ciebie i Twojego dziecka olbrzymie. Duma i radość są nieopisane. Czy to coś ma ogromną wagę? Emocjonalną – z pewnością. Skłamałbym, że nie ma. Kocham wygrywać każdy mecz. Nawet z ośmiolatkami. Kto mówi, że nie kocha, ten kłamie. Ale gdy usiądziesz i zastanowisz się po co tak naprawdę Twoje dziecko zdaje egzaminy, pierwsze co pewnie pomyślisz to: żeby kiedyś miał lepiej, żeby miał lepszą pracę, żeby miał lepszą przyszłość.

Jasne – to wszystko jest ważne. Ale istotne jest również, że to, co osiąga ono teraz, nie oznacza w zasadzie nic. To nie zapowiedź przyszłości. To nie magiczna kula. To, że Twój syn teraz zdobywa trofea nie oznacza, że zawsze będzie je zdobywał. To, że jest najlepszy z matmy nie oznacza, że będzie światowej klasy fizykiem. Ba, może kiedyś będzie rozwoził pizzę? To, że Twoje dziecko teraz jest niezdarą i pisze wójek zamiast wujek nie oznacza, że kiedyś nie będzie spełniało swoich marzeń na boisku jako światowej klasy piłkarz.

Oceny to tylko cyfry. Podobnie jak wyniki w okręgowej lidze orlików. Możesz po prostu mieć gorszy dzień, a może nieco więcej szczęścia. Mogłeś coś wykuć na blachę, by za chwilę o tym zapomnieć. Czy o taką naukę Ci chodzi? O tu i teraz? O tę jedną akcję, w której krzykniesz „strzelaj!”? Wygrasz. Teraz. I to znaczyć będzie coś na teraz, na chwilę, na ten jeden egzamin. Ale to nie zdefiniuje Twojego młodego piłkarza na przyszłość. A o jego przyszłość toczy się ta gra.