Gdy oglądam skoki narciarskie nie mam pojęcia, co dzieje się na skoczni. Jasne, widzę, że gość odpycha się od jakiejś deski, później odbija się z progu, układa na nartach i ląduje. Najlepiej telemarkiem. Tyle wiem. Nie wdaję się w niuanse. Kompletnie się na tym nie znam. Po prostu. Obstawiam, że odsetek ludzi w Polsce, którzy wiedzą o skokach narciarskich więcej niż ja jest dość niewielki. I pewnie spora część społeczeństwa, z wiedzą zbliżoną do mojej, po nieudanym skoku naszego zawodnika mówi – podobnie jak ja – „słabo, szkoda”. Obstawiam również, że nikt nie udaje przed rodziną eksperta i po niedzielnym schabowym wyskakuje: „nie no, zobacz, zobacz, jak spóźnił, patałach i stracił te dwa metry na odległości”.

Podobnie mam, gdy oglądam rywalizację w tenisa ziemnego. Patrzę, emocjonuję się, jak dwóch facetów (lub kobiety) odbijają do siebie piłkę. Detale raczej mnie nie interesują. Nie znam się na tenisie, nie mam żadnej podstawy do oceniania jakiegokolwiek zagrania pod względem technicznym czy taktycznym. I daję sobie rękę uciąć – jak w przypadku skoków narciarskich – że wielu ludzi ogląda mecze Wimbledonu podobnie, jak ja.

Zupełnie inaczej sytuacja ma się w momencie, gdy ludzie oglądają mecz piłki nożnej. Każdy wie, że Krychowiak jest cienki i wie, że akurat wtedy powinien siedzieć na ławce w jednym ze swoich ulubionych garniturów. Murawa? Niech zostawi ją profesjonalistom. I każdy wie, że Lewandowski powinien strzelać a nie podawać, drewniak jeden. Każdy wie, że powinniśmy grać 4:4:2, bo jak inaczej mamy grać. W piłce każdy wie, o co chodzi i ma co do niej własną filozofię.

Bierze się to zapewne z faktu, iż każdy (lub prawie każdy) miał w swoim życiu krótki piłkarski epizod. A to był zawodnikiem w okręgówce. A to kopał piłkę z synem na podwórku. A to dwa razy podał ją chłopcom na rodzinnym festiwalu muzycznym, zajadając się watą cukrową. Mało kto przecież próbował naśladować Adama Małysza i skakał na nartach.

Trenerzy piłki nożnej (zwłaszcza ci pracujący z dziećmi i młodzieżą) mają momentami twardy orzech do zgryzienia. Muszą odpowiednio pracować z najmniejszymi zawodnikami i odpowiednio pracować z rodzicami, by praca z zawodnikami po przejściu jakiejś tam drogi zaowocowała w większy lub mniejszy sukces. Poza wdrażaniem własnej wizji szkolenia, muszą niejako odpierać tysiące innych wizji szkolenia innych, często przypadkowych ludzi. Ludzi dla których ten siedmiolatek „gra fajnie, ale wszystko sam i w ogóle nie podaje”. Brzmi znajomo?

Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie coś. Gdy gramy latem o siedemnastej, jest zbyt gorąco. Jesienią jest błoto. Zimą zawsze można zastanowić się, czy nie przejść na halę wcześniej, bo przecież jest zimno i ciemno. Ciekaw jestem, czy mali skoczkowie narciarscy też skaczą turnieje w hali sportowej. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Gdybym zapisał dziecko na skoki narciarskie, wiedziałbym, że musi trenować na skoczni. A skocznie są – siłą rzeczy – na zewnątrz. Gdybym zapisał dziecko na siatkówkę, wiedziałbym, że trenować musi w hali. Gdy zapisuję dziecko na piłkę, wiem, że grać będzie na boisku trawiastym pod gołym niebem. Dlaczego więc ludzie dziwią się, że treningi odbywają się na boisku trawiastym pod gołym niebem?

To trochę tak, jakbym chciał, by moje dziecko grało na gitarze, posłałbym je na lekcje, siedział przy nauczycielu przez godzinę i mówił mu „nauczy go pan jak anioła głos”, mimo że sprzęt trzyma w dłoniach drugi raz w życiu. Albo wypaliłbym z tekstem: „pan nie będzie uczył mojego dziecka u siebie w pokoju, może przeniesiemy się do szkoły?”. Chodzi o to, że jeśli zapisuję dziecko na zajęcia, akceptuję ich formułę i zasady, które na nich panują. A jeśli coś mi nie pasuje? Jest jedno wyjście – szukam innego nauczyciela. Podobnie jest z piłką nożną.

Swoją drogą, przenieśmy sytuację z turnieju piłkarskiego dla dzieci na koncert szkolnej kapeli. Zespół gra, wszyscy siedzą uśmiechnięci, rodzinna atmosfera, nagle podbiega gość przed scenę i krzyczy do dziecka „szarp mocniej za te struny!”. Cóż to byłaby za komedia. Rodzic otrzymałby łatkę wariata. A na boisku?

Czasem dobrze jest po prostu usiąść i patrzeć jak gra. Obojętnie czy na gitarze, czy na murawie.