Byłem młodym, zadowolonym chłopakiem. Grałem na nawierzchni, która w ogóle nie przypominała trawy w czymś, co w pewnym stopniu przypominało korki.

Przed arcyważnym turniejem placów zabaw moi starsi kumple dopatrzyli się pewnych nieścisłości. Mieszkałem w bloku, który oficjalnie przynależał do placu zabaw x, a że sporą część wolnego czasu spędzałem na placu zabaw y, i tam też miałem większość swoich kolegów, reprezentowałem właśnie tę drużynę. Ten fakt nie spodobał się organizatorom rozgrywek. Efekt? Zostałem sprzedany. Mogłem grać tam, gdzie chciałem. Z kumplami. Cena wyniosła rekordowe dwa złote. Nie wiem, czy kiedykolwiek doszło do jakiegokolwiek innego transferu. Prawdopodobnie nadal jestem najdroższym zawodnikiem w historii turniejów placów zabaw w Złoczewie.

Strzelałem bramki, kiwałem się, wykonywałem kapitalne parady i zagrywałem piłki jak Ronaldinho. Każdy mecz traktowałem jak finał mistrzostw świata. Nigdy nie pomyślałem nad odstawieniem nogi. Jak wjeżdżałem, to ma maksa. Jak strzelałem rzut karny, to tak, jakbym strzelał ostatni w serii. Brałem presję na klatę. Bo kto, jak nie ja?

Wracałem do domu wieczorami z rozładowaną baterią. Zapominałem o wynikach, bramkach, błędach. O wszystkim zapominali też moi rodzice. Zawsze przybijali ze mną piątki i byli ze mnie dumni. Moje podwórkowe rywalizacje traktowali jako podwórkowe rywalizacje, bez napinania mięśni, bez presji i bez dociekania, czy strzeliłem więcej bramek niż sąsiad. Po prostu grałem. I zawsze grałem, by wygrać. Bo kto wychodzi na boisko z myślą: no przegram sobie.

Dziś czytam, że gra bez tabel i wyników wyjałowi młodych piłkarzy. Bo przecież to sedno sportu. Bo przecież presja jest niezbędnym elementem, by na poziomie rywalizacji seniorskiej, być już z nią za pan brat. Bez jaj.

Każde dziecko, które wpuszczałem dotychczas na murawę zawsze grało po to, by na koniec spotkania odnieść tryumf. Zawsze graliśmy po to, by być lepszym od rywali. Przez cały ten czas brałem udział w meczach zarówno z wynikami, jak i bez nich. Znalazłem się w sytuacjach, w których wygrywaliśmy 20:0 i przegrywaliśmy 20:0. Nigdy nie zauważyłem braku zaangażowania u moich małych piłkarzy. I nigdy nie zauważyłem braku chęci wygrywania.

Mówicie: to tylko przepis, potrzeba zmiany mentalności. Kto będzie chciał liczyć, ten będzie liczył. Trener-wynikowiec pozostanie wynikowcem. Jasne. Ale ten przepis, właśnie ten o braku wyników i tabeli, jest początkiem zmiany, której wszyscy się domagamy. To nie koniec drogi. To wciśnięcie przycisku start i wejście w pierwszy zakręt.

My byśmy chcieli tak o, pstrykamy palcami i mamy to! Niestety – jak w przypadku szkolenia – nie ma szans na szybki sukces. To proces, który wymaga czasu. Mam wrażenie, że brak nam cierpliwości. I mam wrażenie, że my, dorośli, sami stwarzamy sobie problem, bo jesteśmy przerażeni faktem, że nie będziemy mogli podbudować swojego ego okazałym wynikiem spotkania.

Nie chodzi o to, co dzieje się tu i teraz. Myślę, że sens dzisiejszej zmiany odnajdziemy gdy zaczniemy patrzeć w przód. Chodzi o to, by całe społeczeństwo piłkarskie przesiąkło nową normalnością. Za dziesięć lat nowe pokolenie trenerów i rodziców rozpocznie przygodę z piłką nożną dla dzieci, w której normą będzie to, że mali chłopcy oraz małe dziewczynki grają mecze bez historii.

Może właśnie wracamy do sedna – by podwórkowe mecze traktować jak podwórkowe mecze. Ja grałem bez wyników i tabeli. Mimo to jako dzieciak kochałem wygrywać. Dalej kocham wygrywać. A Wy?