Wróciłem z pierwszego od dawna treningu. Lipna pogoda jest jednak całkiem fajna.

O 15:30 wskoczyłem w swoje ulubione dresy, wypastowałem najki, i czułem ekscytację o natężeniu prawie tak wysokim, jak wtedy, gdy pierwszy raz strzeliłem pięć bramek chłopakom z Buczku. Nie są to emocje, które towarzyszą człowiekowi codziennie. Może w tym sęk. Może przez takie właśnie momenty potrafimy odpowiadać sobie na pytania, których nigdy wcześniej nie zadawaliśmy. Bo po co? Po co zadawać pytanie, tak na co dzień, czy wyjście do sklepu „Bułki u Haliny – najlepszej dziewczyny” daje nam radość? Uświadomiłem to sobie w chwili, gdy po pieczywo wybrałem się o 11:15. Cóż, jeszcze nie mam tak dużej ilości zmarszczek, by nawet podejmować próbę oszukania kogokolwiek. Uświadomiłem sobie to także, gdy pojechałem dwa razy do Pepco. Pomyślałem też, że fajnie jest móc robić to, co robię i że bez trenowania – jakkolwiek to zabrzmi – nie jestem tym, kim chcę być.

Pewnie, plusem noszenia maseczek jest to, że nie musisz patrzeć na sąsiada, który dla całego osiedla jest niczym piąte koło u wozu. Możesz też rzadziej używać maszynki do golenia. Możesz odpocząć i w popołudniowy piątek zamiast treningu oglądać po raz dwudziesty drugi „Władcę Pierścieni – Powrót Króla”. Chwilami chciałeś przecież tego tak bardzo. Minusów jest zdecydowanie więcej – jak kichniesz i nasmarkasz – nie jesteś w stanie oddychać. Ściąganie maski jest zabronione, chyba że masz astmę. Nie uśmiechasz się do żadnej fajnej blondynki. Zapomnij o jedzeniu loda w parku z synem.

Medal zawsze ma dwie strony, musisz tylko go obrócić.

Jest tak wiele spraw, nad którymi nie posiadasz kontroli. Jest tak wielu ludzi, w tak odległych miejscach, którzy poprzez swoje działania mają wpływ na Twoje dalsze życie. Jest tak wiele nierealnych momentów, na które patrząc myślisz: „przecież to mnie nie dotyczy, to nie mogę być ja”. Sytuacja kompresuje się dla Ciebie do 6-calowego ekranu. Myślałem podobnie do momentu, w którym na SOR w Warszawie weszła młoda Chinka z podejrzeniem koronawirusa. Nie było go jeszcze w naszym kraju. Do 21.00 siedzieliśmy zamknięci i wyizolowani, nie dotykając niczego, nie ruszając się nigdzie, z myślami „czemu właśnie teraz musieliśmy się tutaj znaleźć, nie mogliśmy zjeść tego obiadu wcześniej?” i „za chwilę będziemy po drugiej stronie ekranu”. Nieprawdopodobne.

Okazuje się, że oddałbyś wiele za ponowne oglądanie facjaty wspomnianego wcześniej sąsiada. Powiedziałbyś mu nawet „dzień dobry” tak milej. Bez przesady, ale milej. W końcu dociera do Ciebie, że małe rzeczy, tworzące Twoją codzienność przestają istnieć – przynajmniej w takim wymiarze, jak miało to miejsce do tej pory. Chciałbyś pójść do kina, wydać trzy dychy na „Zenka” w 3D i kupić podwójny popcorn. Chciałbyś wybrać się na trening, rozłożyć stożki i zrobić zwykłe „przyjmij, oddaj”. Tak po prostu. Walić to, co mówią na kursach, chcesz zrobić „przyjmij, oddaj” i popatrzyć, jak piłka przemieszcza się po mokrej trawie orlika.

Jeśli miałbym wyciągnąć jedną, najważniejszą lekcję z sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy, byłoby nią stwierdzenie: „hej, życie jest super, bo możesz kupić sobie ulubione ciastko i pójść na rower”. W codzienności zapominasz o tym, jak potrafi być ona fajna. Doceniasz ją dopiero wtedy, gdy ktoś Ci ją odbiera. Dostrzegasz wtedy, że bardzo brakuje Ci wszystkiego, co miałeś, i jak niezwykłe są zwykłe rzeczy. Czasem naprawdę fajnie jest obciąć włosy u kogoś, kto się na tym zna.

Nie mam pojęcia, kiedy w pełni zażegnamy kryzys i czy latem spotkamy się na turnieju o puchar truskawki, maliny albo innego owocu. Wiem tylko, iż musimy wyciągnąć proste wnioski z trudnych sytuacji i zacząć cieszyć się choćby tym, że pada deszcz. A jak pada, to – jasne – możemy puścić nasze dziecko na trening. Możliwość zmoknięcia na świeżym powietrzu brzmi dziś przecież tak nieprawdopodobnie dobrze.