Byłem najlepszym trenerem świata zaraz po Mourinho
Są elementy facebooka, za które cenię go szczególnie. Jednym z nich jest przypominanie mi co jakiś czas, jaki kiedyś byłem głupi. Algorytm lubi podrzucić mi wygłaszane przeze mnie teorie, pieśni ku chwale Cristiano Ronaldo, a także to, jak podrywałem dziewczyny. Jak pisałem do znajomego na profilu „hej, kupiłeś dżem?” i przeprowadzałem konwersację w komentarzach, jakbym nie mógł, jak człowiek, puścić sms’a.
Facebook lubi prezentować mi także zdjęcia z czasów, w których jeszcze potrafiłem kopnąć piłkę, wrócić do obrony za Mariuszem Stępińskim, gdy grałem przeciwko Piastowi Błaszki. Lubi też przypomnieć mi – uwaga – że kiedyś wpakowałem pięć bramek w jednym z meczów. Było ciepłe popołudnie, idealna pogoda do grania w piłkę i zaproszenia koleżanek na trybuny, pamiętam. Macie szczęście, że to właśnie wam, chłopaki z Buczku, zaaplikowałem manitę. Dzięki tym bramkom właśnie stajecie się sławni. Nie dziękujcie.
Parę dni temu facebook wyświetlił mi film sprzed kilku lat. Biegały na nim dzieciaki w niebieskich strojach. Hala jakaś mała, zawodników jakoś dużo. Coś mi się nie zgadzało. Czy jest to możliwe, bym pewnego treningowego popołudnia dopuścił do tego, co właśnie widziałem na oczy? Wszedłem w przypomnienie, opis mnie oczarował. „Ponad dwudziestu na treningu, to mi się podoba”. Na pewno nie pisałem tego ja. Na pewno nie.
Oglądając nagranie wyciągnąłem dwa ogólne wnioski. Po pierwsze – nie jestem już młodzieniaszkiem. Choć ciężko mi się do tej myśli przyzwyczaić. Kiedyś 30-latkom mówiłem „dzień dobry”, dziś mówię „cześć”. To trochę straszne. Staram się przywyknąć. Dalej czuję się tym samym chłopakiem, którym byłem w momencie strzelania pięciu goli. Tak, trochę się nad wami pastwię, chłopaki z Buczku. Po drugie – widzę, że się rozwijam, a ta myśl napawa mnie ogromną radością.
W momencie rozpoczynania swojej przygody z trenowaniem przesiąknąłem myśleniem „im więcej, tym lepiej”. Taka liczba graczy na zajęciach wydawała mi się naprawdę spoko. Wydawała mi się cool. Cóż, z taką frekwencją na treningu to można coś interesującego zrobić! I owszem – robiłem. Starałem się i trenowałem tak, jak potrafiłem najlepiej. I – o zgrozo – uważałem, że jestem najlepszy na świecie zaraz po Mourinho. Miałem własne pomysły, własne rozwiązania i nieustannie szukałem inspiracji. Chciało mi się bardzo.
Euforia w momencie przybycia na trening ponad dwudziestu zawodników dziś by mi nie towarzyszyła. Czułbym raczej zakłopotanie, wiedziałbym, że nie poświęcę zawodnikom wystarczająco dużo uwagi, że nie będę w stanie skorygować większej liczby popełnianych przez nich błędów, ani – zwyczajnie w świecie – nie złapie z nimi wszystkimi bardziej bezpośredniego kontaktu.
Idąc ścieżką trenera zaliczyłem mnóstwo wtop. Nie pokazywałem zawodnikom konspektów zajęć. Chroniłem je jakby były ściśle tajnymi dokumentami FBI. Moi podopieczni zaglądali do kartki leżącej na murawie, a ja przeganiałem ich od niej jak nawiedzony wariat. Gdybym miał taśmę policyjną, zablokowałbym do konspektu dojście. Choć za 15 minut całą tą kartkę moi piłkarze „zrobili” na boisku. Tajemnica wyszła na jaw. Może po prostu chciałem być taki fajny, zaskoczyć ich czymś nowym, w trakcie ćwiczenia mówiliby „wow, ale on to sobie wymyślił!”. Może właśnie chciałem uzyskać efekt „wow”. Czemu? Nie mam pojęcia.
Nie jeździłem też na konferencje trenerskie. Po co miałbym na nie jeździć? Przez dwa pierwsze lata nie wybrałem się na żadną. Wstydliwe wyznanie.
Zawsze powtarzam swoim zawodnikom przed meczem: „Każdy ma prawo popełniać błędy. To nie jest problem. Problem pojawia się, gdy non stop popełniamy takie same”. Ta maksyma dotyczy to również mnie jako trenera i jako człowieka.
Niemożliwe jest niezrobienie w swoim życiu głupich rzeczy. Musisz zrobić ich dostatecznie wiele, by mieć solidny fundament do wyciągania wniosków i odnajdywania samego siebie kawałek po kawałku. W pewnym momencie zakasujesz rękawy i w pokoju składasz szafkę tylko dla siebie, taką na której piszesz markerem „nie powtarzać”. Wrzucasz do niej wszystkie swoje wstydliwe dokonania, które doprowadziły cię do miejsca, w którym jesteś teraz. Dobrze, że je masz. Dostrzeganie ich oznacza kroki naprzód, zmianę perspektywy, dostrzeganie drogi.
Patrząc na wszystko z innej perspektywy myślisz sobie „cholera, jak?”. Miałem tak wielokrotnie. To jak patrzenie na zdjęcie ze swojej komunii i zastanawianie się, czy fryzjer nałożył zbyt dużo żelu, czy może jednak polizała cię krowa. Dziś te sto tysięcy głupich rzeczy zrobiłbyś zupełnie inaczej. Ale gwarantuję ci, że za 10 lat na te sto tysięcy głupich rzeczy będziesz mieć kolejny, zupełnie inny pomysł. Prawdopodobnie dokonasz także kolejnych stu tysięcy jeszcze głupich rzeczy.
Szafka – jeżeli jeszcze jej nie złożyłeś, nie oznacza, że jej nie potrzebujesz. Po prostu nadal uważasz ją za zbędną. Jesteś najlepszy zaraz po Mourinho. Tez tam byłem. Teraz jestem wyżej.
Write a comment