Odnośnie plebiscytu Złotej Piłki nieustannie mam jedno wrażenie – to totalna bzdura. Kiedy wszyscy gotują się pozycją Roberta Lewandowskiego, kolejnym wyróżnieniem dla Leo Messiego i nieobecnością na gali Cristiano Ronaldo, ja kolejny rok podchodzę do sprawy tak obojętnie, jak do kolejnych odcinków „Mody na sukces”.

Brzmię trochę jak dziadek, może 25 lat na karku robi swoje – Złota Piłka fajna jest dla nastolatków. Jest fajna dla fanboy’ów Realu Madryt i FC Barcelony, którzy przekrzykują się czy lepszy jest Ronaldo czy Messi. Ostatnio też pewnie dla fanboy’ów Juventusu. Choć mnie Serie A nie jara wcale, więc nie jestem na bieżąco ze wszystkimi bólami fanów.

Złota Piłka jest fajna z jednego względu – grzeje większość młodych ludzi. Jakby nie patrzeć rozgrzewa do czerwoności (niejednego lepiej niż coca cola) i porusza wulkan emocji, który kiedyś musi eksplodować. To fajny plebiscyt do zarażania piłką dzieciaków, przynajmniej mogą porozmawiać o czymś innym niż kolejne levele w grach.

Sam kiedyś oglądałem z uwagą każdą galę, jakby reszta świata przestawała na moment istnieć. Po kolejnych zwycięstwach Leo Messiego wypisywałem na fejsie, że i tak jest słaby. Teraz spływa to po mnie niczym prysznic po treningu, a o zwycięzcy dowiedziałem się w radiu. I myślę: „Messi? A, ok”. Takie emocje wywołuje ostatnio we mnie ten konkurs. Jakby był zupełnie nieistotny.

W Polsce po raz kolejny ogromne poruszenie wywołała pozycja Roberta Lewandowskiego. Rozumiem, że każdy widzi go na podium tuż za Messim. Problem naszego napastnika jest taki, że gra w lidze, która nie jest medialnie na takim samym poziomie jak La Liga czy Premier League. Robert musiałby strzelać każdemu rywalowi hat-tricka i nie jestem pewien, czy byłoby to wystarczające. Przecież w najlepszej jedenastce roku 70% zawodników zwykle reprezentuje barwy Realu i Barcelony. Odpowiedzcie sobie dlaczego. Ja odnoszę wrażenie, iż Sergio Ramos po prostu otrzymał jakiś karnet na bycie w tej ekipie.

Wszystkie te plebiscyty stały się dla mnie mało znaczącymi wydarzeniami. Niektórzy zawodnicy stali się tak potężni medialnie, iż nie sposób jest ich pominąć podczas wręczania nagród. Może dlatego wszystko się przejadło i straciło nieco na świeżości. Non stop odgrzewamy tego samego kotleta – rok po roku.

Czuję się, jakbym nieustannie oglądał ten sam mecz i na samym jego wstępie znał wynik. Niestety mnie to nie porywa. Wolę zmienić kanał na boisko typu orlik.