W tym roku przerwa wakacyjna w moich ekipach 2007 oraz 2010 wygląda nieco inaczej niż w poprzednich latach. W zasadzie ciężko mówić tutaj o jakiejkolwiek konkretnej przerwie w trenowaniu. Jedno jest pewne – odpoczynek będzie miała głowa, a na tym szczególnie mi zależy jako trenerowi. Nie wszyscy z was pójdą jednak na taki układ. Niektórzy z pewnością potrzebują trochę czasu wolnego – dla rodziny, na wakacje i różne inne prywatne sprawy. Ja natomiast ogarnąłem to nieco inaczej i moja głowa także odpoczywa. Przy tym spędzam czas na boisku. A przecież bardzo to lubię.

Na początek

Moje zespoły grały w tym roku naprawdę sporo. Końcówka była już totalnie szalona. Zarówno rocznik 2010 jak i 2007 maj i czerwiec mieli bardzo intensywny. Młodsi zagrali kilka turniejów jednodniowych. Starsza grupa już w ogóle dostała olbrzymią dawkę grania. W ostatnim miesiącu wystąpiliśmy w trzech bardzo mocnych turniejach – w Krakowie (4 dni), u nas (jednodniowy) w Łasku (2 dni). Przy takim natężeniu meczów, upału, naprawdę mocnym treningu miśki mają prawo wysiąść. Nie mówię tu o fizycznym aspekcie, a raczej o głowie. Po prostu potrzebny jest detoks i zluzowanie spodni.

Po rozgrywkach zapytałem, czy robimy jakąś przerwę. Odpowiedzi były różne. Tydzień – za krótko, to się nie opłaca, więc nie róbmy wcale. Dwa tygodnie – za długo, będzie się nudzić popołudniami. Konieczne było znalezienie złotego środka.

Tygodnie luzu

Decyzja zapadła dość szybko. Treningi skracamy z 1.5h do 1h z małą okładką jeśli grupa sobie tego zażyczy. Zawodnicy przychodzą normalnie w porach treningu na stadion, zbieramy się na odprawie i robimy totalny, podwórkowy luz. Godzina grania w piłkę? Nie ma sprawy. Plażówka? Proszę bardzo. Siatkówka? Jasne. Kółeczko i plotki? Też może być.

Ja siadam sobie na ławce i piję drinka z palemką (wodę), by kontrolować sytuację. Nie chcę, by komuś coś się stało, dalej są pod moją opieką. Drużynie zostawiam cały sprzęt – rozstawiają sobie boiska, bramki, co tylko chcą. Mogą nawet układać wieżę z pachołków (jeśli najdzie ich ochota). Jak kiedyś my na podwórku. Przychodziliśmy na piaskowe boisko w parku i sami ustalaliśmy zasady – gruby na bramkę, Krycha na dzidę (bo jest szybki), a Kamil na ławkę (umie elastico, ale gdy nie ma rywala, więc wejdzie na podmęczonego). Czas gier i zabaw także ustala grupa.

Tak naprawdę trening odbywa się normalnie, tylko bez mojej ingerencji, bez wskazówek i tak dalej. Raz zespół wybrał grę w Ligę Mistrzów (2×2 na 4 boiskach ze spadkami i awansami). Po 30 minutach Antek krzyczy: dobra, gramy! I wszyscy sprzątają stożki, pachołki, sami wybierają sobie ekipy do gierki. W kolejnym dniu gierka była całe 60 minut plus król strzelców o mój kubek, który dostałem na turnieju w Łasku.

Pełna swoboda dla głowy

Zarówno zawodników (nikt im nie mówi, co mają robić, po prostu są tam for fun) jak i dla mnie. Nie muszę przygotowywać konkretnego planu treningu. Daję im wolną rękę w jego realizacji. Mogę usiąść i patrzeć na przyszłe gwiazdy futbolu. Obserwując tak na chłodno treningi można sporo dostrzec i pocieszyć oko drużyną. Widzę, jak się sami dogadują i decydują wspólnie, co mają robić. Jak ogarniają dla siebie pozycje na boisku, określają kto po ilu minutach się zmienia. Potrafią ze sobą rozmawiać i zwyczajnie w świecie się porozumieć. To budujące. Przede wszystkim widzę, że są zadowoleni.

Spontaniczny pomysł

Nie główkowałem się nad tą formułą tygodniami. Decyzja zapadła w mgnieniu oka. Jesteśmy na samym początku tego etapu, jednak już widzę, że zda on egzamin. Być może nawet w trakcie „normalnego” okresu trenowania pojawi się taka swobodna jednostka treningowa. Na pewno więcej będę mógł powiedzieć po wakacjach.

A Wam polecam sprawdzić i życzę przyjemnego wypoczynku.