Na dobry początek. W naszym kraju postrzeganie piłki jest czarne i białe. Wygrywamy, więc za chwilę zostaniemy mistrzami świata. Jedyna, co może nas powstrzymać, to jelitówka połowy składu. Przegrywamy, więc jesteśmy frajerami i największymi patałachami. Po meczu z Włochami osiągnęliśmy poziom „master” defensywy, przez którą nie miał prawa przecisnąć się nawet bąk puszczony przez Kean’a. Po meczu z Hiszpanami ponownie byliśmy frajerami (chociaż jestem też ogromnie zbudowany wypływem naprawdę wielu pozytywnych słów i to po tym meczu) – niepotrafiącymi dokładnie przyjąć piłki na tle genialnych zawodników z Półwyspu Iberyjskiego.

Idealnie z Włochami w obronie nie zagraliśmy – mieliśmy dużo farta. (choć nie lubię tego słowa, bo poprzeczka to po prostu niecelny strzał, być może złe ułożenie ciała, a nie fart, mimo to uznajmy ten skrót). Ale chłopaki pokazali serducho, zaorali trawę. Nie można odmówić żadnemu z nich chęci. Nie przyjechali na turniej z myślą, by rozbić biwak i wypić colę. Nikt nie wyszedł z nastawieniem „i tak nas zleją”. Co to, to nie. Zdobyli 6 punktów w grupie, w której teoretycznie – to ważne – nie mieli prawa zdobyć ani jednego. Ja zawsze powtarzam swoim dzieciakom przed meczami – każdy zaczyna się od 0:0, macie taką samą czystą kartę, jak nasi przeciwnicy. Żadna drużyna nie wygrywa spotkań przed gwizdkiem. Udowodniliśmy to. I cieszmy się chociaż z tego.

Sprawa kolejna. Technicznie, piłkarsko byliśmy gorsi od każdego rywala. W zasadzie przy takim Ceballosie wyglądaliśmy, jakby ktoś wypuścił 6-latków w las po zmroku i kazał zbierać jagody. O dziwo – nie – chłopak nie używa kleju przed meczem. On został tak wyszkolony.

Próbuję rozkminić nasz problem. Wiecie, nie daje mi to spokoju. Odnoszę wrażenie, że żyjemy w następującym przekonaniu: „Nie jesteśmy w stanie grać jak Hiszpanie, oni to mają, my nie. Naszym stylem jest dobra obrona, szybki kontratak i może się uda”. Po wygranym meczu możemy powiedzieć: „Umieliśmy cierpieć”. Hiszpanie nie muszą cierpieć. Wychodzą, by dać kapitalny show i wymienić tysiąc podań. By kibice krzyczeli „ole” i myśleli: „Boże, ale oni są cudowni”. Wychodzą, by z piłką robić te wszystkie rainbowy i inne triki, które powtarzają później moi zawodnicy na treningu. I oni chcą być właśnie jak Ceballos. Nie chcą cierpieć. Chcą się bawić. Po to grają w piłkę.

Dlaczego wciąż utwierdzamy się w myśleniu, że futbol tam jest inny niż nasz i że nie możemy nic z tym zrobić? To ta sama piłka – tam też jest okrągła. Jasne, finanse, inna mentalność, prestiż rozgrywek. Rozumiem. Ale dlaczego chociaż nie spróbować? Dlaczego nie zdiagnozować tego problemu? Nie mądrzę się. Próbuję to zrozumieć

Spójrzmy na to tak – w czym dzieci w Hiszpanii na samym starcie są lepsze od naszych? Na starcie – mam na myśli, gdy przychodzą na świat? Ceballos ze szpitala został wypisany jako chłopiec z dwiema nogami, dwoma rękoma, pewnie też pił mleko mamy i robił kupę w pieluchy. Musiał nauczyć się chodzić i jeździć na rowerze. Podobnie jak Szymon Żurkowski. Na starcie dla obu wynik meczu brzmiał 0:0.

Dlaczego więc Ceballos teraz ma 5, a Żurkowski 0?