Od pewnego czasu obserwuję ligę angielską. Pojawiło się w niej naprawdę wielu wybitnych trenerów. Poziom taktyczny rozgrywek automatycznie wystrzelił w górę jak gejzer.

Anglicy wreszcie „położyli piłkę” na trawie. Chyba zrozumieli, że ten sposób grania okazuje się dużo skuteczniejszy od błyskawicznego przenoszenia piłki pod pole karne przeciwnika długim podaniem na dwumetrowego Petera Croucha.

W obecnym sezonie wyścig o mistrzostwo jest pasjonujący – obie drużyny (mam oczywiście na myśli Liverpool i Manchester City) to poukładane, niesamowite drużyny. Poziom zaawansowania technicznego graczy, świadomość taktyczna, kreatywność, ambicja – na najwyższym poziomie. Czy w tym momencie jest na świecie drużyna, która gra w piłkę piękniej niż te dwie? Śmiem wątpić. Oglądanie w akcji Obywateli i The Reds to czysta przyjemność!

Patrząc na spotkania tych ekip widzimy dokładnie, czego oczekują od zawodników trenerzy. Widzimy zawodników rozumiejących swoich mentorów. To tak, jakby Pep i Jurgen wszczepiali do mózgów piłkarzy jakieś chipy: Sterling, w tej minucie, w tym miejscu, podanie bez przyjęcia. Widzimy pomysł na każdy fragment meczu. Kapitalna sprawa. Myślę, że nie tylko ja, jako trener, się tym jaram jak dziecko lizakiem. Z pewnością jest nas więcej.

Teraz, wychodząc już poza plany, taktykę, analizę i pomysł na rywala, zobaczmy, jakie momenty w ostatnich starciach zadecydowały o być albo nie być zarówno Liverpoolu jak i Manchesteru City.

Liverpool – Barcelona. Wynik 3:0. Rzut rożny wywalczony przez Arnolda. Jedna z piłek (z dwóch na murawie) zostaje odkopnięta przez graczy Liverpoolu, a drugą prawy obrońca stawia w narożniku boiska. Być może gracze Barcy tego nie zauważają (to ich nie usprawiedliwia, w Chrząstawie mogą tego nie zauważyć i to wyłącznie w momencie, gdy brakuje dwóch podstawowych stoperów drużyny, bo są na weselu kuzyna), do rożnego biegnie Shaqiri. Moment, Arnold zawraca, dostrzegając gapiostwo obrony, Origi pakuje piłkę do siatki (i to same widły). 4:0. Liverpool w finale Ligi Mistrzów.

Po spotkaniu Klopp: to nie było ćwiczone na treningach.

Jedna sekunda, jedna decyzja, wzięcie odpowiedzialności na swoje barki, odejście od schematu. Moment kluczowy dla meczu, dwumeczu, Ligi Mistrzów, historii piłki nożnej. Gol strzelony „głową” Alexandra Arnolda.

Liverpool mógł zamknąć starcie jakimś spektakularnym trafieniem – nożyce, przewrotka, strzał w okienko, jakieś stadiony świata. To było lepsze! Cwaniactwo? Może. Mądrość? Na pewno! „W piłkę nożną gra się głową”. Wszyscy to wiemy.

Leicester – Manchester City. 0:0. W tym momencie Liverpool wskakuje na fotel lidera Premier League. Wiemy, że drużyny Pepa Guardioli nie oddają zbyt wielu strzałów z dystansu. Próbują raczej „wejść z piłką do bramki”, wypracowując stuprocentowe okazje. Zawodnicy Lisów też to wiedzą, bronią głębiej, nie spodziewając się jakiejś torpedy z 30 metrów. Piłkę dostaje Kompany – bach! 0:1 dla gości. Fotel lidera.

Po spotkaniu Guardiola: myślałem podawaj, nie strzelaj!

Jedna sekunda, jedna decyzja, wzięcie odpowiedzialności, odejście od schematu. Moment kluczowy w walce o mistrzowski tytuł.

No właśnie?

My, jako trenerzy, musimy mieć plan, pomysł. Musimy nauczać i doskonalić, wypracować pewne elementy, wprowadzać je do zespołu, szukać rozwiązań, podpowiadać jak można wyjść z sytuacji. Ale to ostatecznie zawodnicy podejmują decyzje na murawie. Więc dajmy im decydować, popełniać błędy, uczyć się. Bo gdyby Gaurdiola krzyknął do Kompanego: „podaj!”?.

Naszym zadaniem – oprócz przekazywania własnych pomysłów i rozwiązań – jest doprowadzenie do tego, aby nasi piłkarze nie obawiali się podejmować ryzyka, myśleć i wychodzić poza to, co zostało wcześniej opracowane.

Coś niekonwencjonalnego przesądza wyniki meczów. Daje trofea. Przykłady dostaliśmy ostatnio. I to jakie.