Zbliża się okrągły miesiąc odkąd powstało to miejsce. Szczerze? Nie spodziewałem się, że wyjdzie jak wyszło. Dostałem sporo wiadomości od czytelników (bardzo miłych zresztą), na fanpage’u mamy już ponad 500 polubień, newsletter hula niczym Kylian Mbappe na prawej flance, a od 5 lutego blog zaliczył ponad 10 000 odsłon. Wow!

Wkręciłem się w dzielenie się swoimi pomysłami. Posty pojawiają się niemalże codziennie. A to jakaś inspiracja, a to jakaś porada, a to jakaś gra czy zabawa. Sprawia mi to dużo przyjemności. Mógłbym napisać, że odpaliłem jak Piątek w Milanie, ale nie ma co porównywać. Krzysiek odpalił jednak trochę słabiej niż ja.

Ekstra, że jesteście. Tyle wam mogę wszystkim powiedzieć.


Intensywny weekend za mną. Byłem organizatorem dwóch turniejów halowych w APW. 15 drużyn – sobota: rocznik 2010, niedziela: rocznik 2011. Upilnowanie takich gagatków, by nie biegali po schodach, nie podskakiwali przy barierkach na trybunach i zjedli przygotowane dla nich kanapki naprawdę jest wyzwaniem. I oczywiście dopięcie wszystkiego na czas, żeby schabowy w domu nie ostygł za bardzo.

W roczniku 2010 fenomenalny poziom prezentowali chłopcy z RAP Radomsko. Kapitalnie się ich oglądało. Jeśli więc będziecie organizować jakikolwiek turniej – warto ich zaprosić. Z pewnością dadzą radę. Moja ekipa uplasowała się na 4. miejscu, przegrywając mecz o 3 lokatę z KP Krążkowy.

W każdym meczu graliśmy o zwycięstwo. Nie o wynik. O zwycięstwo. I z tego mogę być bardzo dumny, chłopcy walczyli na całego.

W drugim dni byliśmy się do końca o wygranie turnieju z AP Sport Profi Duda Wrocław. W bezpośrednim starciu zanotowaliśmy porażkę 1:0. Chłopaki z Wrocławia okazali się najlepsi w rozgrywkach, ale też i w bufecie – równie szybko biegali co zajadali kanapki. Ciągle uśmiechnięci i bardzo grzeczni.

Opowiem wam też historię z niedzieli, która mnie rozbawiła (jedną z wielu, bo na wszystkie brakłoby dnia).

Stoję w łazience. Jak to człowiek – za potrzebą. W szkole, w której grany był turniej, akurat w tej łazience w drzwiach nie było szyby. Może komuś przeszkadzała. Kto wie.

Nagle słyszę pukanie do drzwi. Oglądam się za siebie, patrzę przez otwór – nie ma nikogo. Może naoglądałem się zbyt dużo horrorów i mam jakieś dziwne jazdy. Ale słyszę pukanie, patrzę jeszcze raz, wychylam się nieco bardziej – stoi gigancik.

„Już wychodzę, minutka” – mówię do niego i ulżyło mi, że stoi tam prawdziwy człowiek.

Zero odzewu. Ale, za chwilkę, pukanie. Wychylam się znów i mówię, że już, myję ręce i może wchodzić.

„Proszę pana, ja zaraz gram mecz” – odpowiada mi mały z pełną powagą.

No i musiałem się pospieszyć. Szanuję takie podejście do sprawy. Na mecz nie można się spóźnić, a co ważniejsze iść na niego z pełnym pęcherzem. Wszystko ma swoje priorytety.

Było wesoło. Spotkałem fajnych trenerów, przyjaznych ludzi i fantastyczne dzieciaki. Każdy uczestnik otrzymał na koniec złoty medal, bo mimo że graliśmy o zwycięstwa, dla nich najważniejsze jest, by z turnieju na turniej grali coraz lepiej i z każdego takiego popołudnia czerpali dużo radości. Bo przecież to przede wszystkim ma dostarczać piłka nożna. Zwłaszcza dzieciakom.

W organizacji pomogli mi miśki z drużyny 2007. Zadbali oni o liczenie punktów, wpisywanie wyników, przyglądali się zawodnikom i nominowali niektórych do MVP. Wszystko na bieżąco wklepywali w komputer, dzięki temu od razu po turnieju każdy trener miał na swoim telefonie link z dostępem do końcowych rezultatów.

Oby więcej takich przyjemnych dni.

Kołcz z sędziami stolikowymi i najlepszymi pomocnikami

Polub Piłkarskiego Kołcza na Facebooku!